Partyzanci, góry i beztroskie życie

Utęskniona Rugova

Nazywają je Przeklęte Góry. Nikt nigdy nie podbił tego rejonu.

Ze względu na charakter działań zbrojnych, nie ma tu obawy o pola minowe.

Autor

Rugova. Te góry te robią wrażenie rozmachem z jakim wyrosły z Ziemii. Są bardzo rozległe i sprawiają wrażenie jakby były w nieco innej skali niż pozostałe. Jakbym był nieco mniejszy, niż zwykle. Pocięte są rzadką siatką dróg idealnych dla miłośników offroadu. Do tego na różnych wysokościach, w zaskakujących miejscach znaleźć można małe wioski połączone z cywilizacją niedoskonałymi drogami leśnymi. W wielu miejscach powoli zaczynają budować się małe pensjonaty, lub restauracje, ale cały ten przemysł turystyczny jest jeszcze w fazie raczkowania i generalnie region nie jest rozpuszczony.

Najlepsze wrażenie robi dzika przyroda i łańcuchy górskie ciągnące się od Albanii po Macedonię. Nie ma oczywiście żadnych przykazań i zakazów, więc panuje absolutna swoboda w kwestii biwakowania, czy ognisk. Pomyśleć, że kiedyś płaciłem za podróżowanie do Azji, żeby coś takiego zobaczyć.

Lasy obfitują w zwierzynę. Łatwo zobaczyć orła, lisa, czy tropy niedźwiedzia, jeśli wie się, gdzie szukać. Słyszałem nawet o wilkach. Wielu lokali udając się w góry zabiera ze sobą broń dla bezpieczeństwa, ale to chyba kwestia kultury, czy raczej nawyku.

Zamieszkałem w murowanym domku z Fatosem, Janą, Barimem i Petritem. Razem też pracowaliśmy nad projektem, a nieraz pomagali nam inni ludzie z Peji.

Projekt zakładał zbudowanie ścieżki ułatwiającej ludziom odstęp do dwóch wodospadów. Niefortunnie w wąskim wąwozie pełnym głazów nie było to łatwo, zwłaszcza, że ścieżka przekraczała kilka razy potok. Pierwszy etap zakładał zbudowanie pięciu mostków i kilku ścian z kamieni i kiedy się zjawiłem pozostały już tylko trzy mosty i trochę kamieni do wzmocnienia podpór. Dotacja na ten projekt popłynęła częściowo od jakiegoś pana Watsona z Nowego Jorku. Jana, Czeszka z Colgate University NY przyjechała w jego imieniu do Rugovy z małym budżetem zdziałać coś dla dzikiej Kosowskiej przyrody, a organizacją goszczącą w tym przypadku stała się ERA (Enviromental Responsible Action) założona przez mojego znajomego Fatosa.

Praca szła całkiem gładko, nawet pomimo faktu, że cięliśmy deski piłami motorowymi, a w okolicy mostków zabrakło kamieni na budulec. Był za to agregat, więc wszelkie narzędzia i betoniarka były do usług. Tak samo jak Fatos z jego suzuki samurajem.

Ten samochód ii jego właściciela znają wszyscy w rozległej okolicy. Paląc spokojnie papierosa za papierosem tnie stoki górskich bezdroży wyprzedzając na zakrętach kogo popadnie ślizgając się na piachu. Ten człowiek zna góry jak własną kieszeń. W końcu podczas wojny spędził dwa lata ukrywając się przed Serbami. Pracował dla CNN, a następnie dzięki wsparciu amerykanów stał się strzelcem wyborowym. Kiedy odkryliśmy ten wspólny temat, nasze więzy nieco się zacieśniły. Często rozmawialiśmy o broni. Posługiwał się wielkokalibrowym karabinem wyborowym PGM Hecate 12,7 mm, który jest w stanie ściągać cele oddalone nawet na 4 kilometry, lub też ukrywające się za lekkimi pancerzami, czy murkami. W polsce tylko Grom ma takie cudo. Dodatkowo jego luneta była z górnej półki. Podobnie pracował jego brat, lecz jemu nie udało się przeżyć wojny.

Fatos zna się na górskich warunkach i trudnym tam życiu. Podczas mojego pobytu trwała akcja poszukiwawcza zaginionego dzicka. Ponieważ nie ma tam GOPRu, wykorzystywano KFOR, policję i prywatne osoby. Po niebie krążył UH- 60 Backhawk, a po lasach rozlegały się nawoływania. Fatos powiedział, że robią to źle, że on udałby się na ich miejscu sam, wieczorem, kiedy las robi się cichy. Wtedy słyszy się trzask łamanej gałązki, a może i płacz, lub ruch dziecka.

Znaleźli dzieciaka po dwóch nocach. Miał 12 lat i jak twierdził nie bał się, nie tęsknił za rodzicami. Przez dwa dni szedł prosto przed siebie.

Fatos jak by nie było jest ciekawą osobą. Sypia kilka godzin na dobę, pije kilka makiato (kaw) dziennie i pali fajkę za fajką. Raz był zatrzymany przez KFOR za posiadanie RPG, które wiózł, żeby wysadzić w powietrze ciężarówkę z ukradzionym z lasów drzewem…

Wieczorami nie kończyły się rozmowy o górach i zorientowałem się, że Rugova to prawdziwa dżungla. Raz Fatos został otoczony w jednej z chat przez watahę wilków. Ponieważ ani on, ani jego towarzysze nie mieli broni, odpalili piłę motorową, by spłoszyć zwierzęta. Przez cały czas, kiedy schodzili w dół hałasowali nią, żeby poczuć się choć odrobinę bezpiecznie.

Raz też Bari zabrał mnie na mały spacer powyżej miejsca, gdzie tworzymy ścieżkę. Mówili mi, że do potoku często przychodzą niedźwiedzie, ale przekonałem się, że nie kłamią dopiero, gdy zobaczyłem niedaleko gawrę i tropy.

Z Barim to było tak, że na dzień dobry powiedzieli mi, że on tylko tak strasznie wygląda, ale jest to człowiek dusza. Facet jest niższy ode mnie, ale szeroki jak mały samochodzik. Prawie nie ma szyi za to wielkie plecy i czarny zarost na szerokiej szczęce. I nigdy nie widziałem kogoś tak silnego. Dźwigał głazy, które ja z trudem mogłem toczyć. Był za to nieco nerwowy i nie lubił Jany. To za to, że jak potrzebował jakiś głaz, to wyrywał go z ziemi, niszcząc przyrodę, jak ona uważała. Raz nosiliśmy kamole i mała gałązka smagała go po twarzy. Złapał więc siekierę i zamachnął się na drzewo, na co Jana błyskawicznie zareagowała. Wkurzył się i powiedział, żeby sama sobie pracowała.

Bari podczas wojny robił w grupach dywersyjnych Armii Wyzwolenia Kosowa, więc na początku obawiałem się mówić przy nim po serbsku. Szybko okazało się, że bardzo mnie lubi i często potem gadaliśmy o różnych rzeczach. Powiedział mi, że używał polskiego kalasznikowa i był najlepszy.

Był dla mnie bardzo dobry i wszyscy się dziwili, że kogoś tak lubi. Robił mi kawę i przynosił picie. Raz nawet kiedy uznał, że jestem zmęczony pościelił mi łóżko. Kiedy je rozkładał, niemał uniósł cały tapczan w powietrze. Niefortunnie postawił jego jedną nogę na moim szamponie miażdżąc go.

Lubiłem spać w tamtej chacie, kiedy dogasał ogień w piecyku i wiedząc, że w pokoju obok śpią byli partyzanci, a w moim łóżku leży magazynek do kałacha, jak raz zauważyłem.

Kiedy wyjeżdżałem, zrobiło mi się głupio widząc, że Bari na poważnie jest smutny. Później Fatos opowiedział mi w restauracji, że on nie ma dzieci, a całe życie ciężko pracował i nic się nie dorobił. Marzy o własnych krowach, bo na tym się zna, ale nie ma pieniędzy. Ktoś oferował mu ziemię w górach, a Fatos pomoc przy budowie rancha.

Dwa dni po tym, w Prishtinie, poszedłem do organizacji zajmującej się mikrofinansowaniem małych inicjatyw i ryzykownymi pożyczkami. Wiedziałem, że szefowej nie ma, więc wypaliłem do sekretarki: dzień dobry, jest Brenda? Zostałem miło przyjęty (w końcu znałem się z szefową). Okazało się, że World Wision nie działa w rejonie Peji. Dostałem za to nazwę tamtejszej organizacji. W necie znalazłem telefon do biura, a w biurze dali mi komórkę do szefa. Kiedy zadzwoniłem, on ucieszył się, że pracuję dla BSF. Okazuje się, że moja organizacja ma bardzo dobrą reputację. Po krótkiej gadce szef obiecał spotkanie z Barim i przedyskutowanie warunków pożyczki na jakieś 2500 euro- na trzy krowy.

Podobno Bari był bardzo zaskoczony i szczęśliwy. Zobaczymy, jak wszystko się rozwinie.

Z pewnością przyjaźń między Barim a Janą nie kwitła tak jak między nim a mną. Ja za to spędziłem z dziewczyną dużo czasu i nie mam powodów do narzekania. Ta Czeszka ma eksplorerskie zapędy wobec gór, co bardzo mi odpowiadało. W niedzielę spotkaliśmy się z ludźmi z klubu Merimangje (Spiders), którzy są jedynym klubem wspinaczy w Kosowie. Większość sprzętu i wiedzy przekazał im pewien Włoch. On zapoczątkował też kilka dróg w skałach, gdzie przyznam z przyjemnością się wspinałem. Za pierwszym razem poniosłem klęskę, ale za drugim, już rozgrzany szybko i stylowo wgramoliłem się do samego końca. Oj brakuje nieco pary w łapach. Zapoczątkowałem jednak kilka ciekawych znajomości. Innego dnia udaliśmy się z Janą na wycieczkę do dwóch jezior. Większość drogi machnęliśmy w samuraju z Fatosem. On potem wrócił do swoich obowiązków, a my udaliśmy się na spacer. Góry, jak się okazało są absolutnie dzikie. Niestety gdzieniegdzie spalone przez pożary spowodowane suszą, lub też celowo przez drwali prowadzących rabunkową wycinkę.

W pierwszym jeziorze pełnym traszek wykąpaliśmy się i była to krótka kąpiel, bo nie było za chłodno. W drugim nie było wody z powodu suszy. Spotkaliśmy też pasterza gadającego do kóz i owiec. Nie miał ochoty zamienić z nami ani słowa.

W naszej ekipie pracował też na stałe Petrit. Co urzekające u tego człowieka potrafił mieszać wszystkie języki, które nieco znał, żeby z nami rozmawiać. W jednym zdaniu łączył więc albański, serbski, niemiecki i angielski. Do tego nazywał mnie Steve, lub Stefan. Dlatego prosząc mnie o podanie młotka mówił: Hej Stefan, give me sakice, bitte. Hvala.

Podczas tamtego tygodnia przewinęli się jeszcze inni lokale i wszyscy bardzo mnie szanowali, co było czasem krępujące. Kiedy rano przychodziłem do ich chaty, a oni siedzieli i gaworzyli, wstawali natychmiast, by podać mi rękę i częstowali mnie papierosami. Raz też zjawiła się para z Prishtiny, z którymi miałem nieco zabawy wieczorami. Planujemy nawet wspólny wypad w góry.

Był nawet taki moment, że wpadł jeden gość robić film dokumentalny. Nagle pyta się mnie, czy mówię po polsku, więc zrobiłem wielkie oczy. Okazało się, że Dennis jest polakiem mieszkającym w Peji na stałe. Szybko odwiedził nas pewnego wieczoru razem ze swoją dziewczyną, aktorką i zostali na noc. Powiedział, że musimy się razem napić, jak jesteśmy ziomale. Co śmieszne, zrobiłem im kawę i byli ubawieni, że polak komuś lokalnemu turecką kawę przyprawił.

Niestety po tygodniu musiałem wracać do Plementiny, choć mój pobyt okropnie mi się podobał. Ciepłe powitanie tubylców i piękne, dzikie góry. Nawet nie miałem problemów z żołądkiem.

Dostałem zaproszenie na polowanie i Bari obiecał mi, że w zimie wybierzemy się w góry z samymi tylko nożami i będziemy robić pułapki na zwierzęta i je potem wcinać.

1 komentarz:

  1. świetna lektura i rosnący apetyt na odwiedzenie miejsc takich jak Rugova!

    OdpowiedzUsuń