Minęło już z pół roku...

Prishtina. Tu odpoczywam od Plemetiny

Medo, Said, Refka i rodzina. Tak wygląda nasza kolacja

Autor
No co?




Znów w Plemetinie. Po dłuższej nieobecności rzeczywistość tej wioski może delikatnie mówiąc przerastać. Znów braki w dostawie prądu, brak wody, a kurz i pył zamiatane wiatrem tańczą piruety ponad piaszczystymi drogami.

Wiedziony pragnieniem odrobiny wysiłku fizycznego idę pobiegać. Upał niszczy mnie zanim dochodzę na kraj wioski, ale nie poddaję się. Jak zawsze przechodzę po zgliszczach mostu wysadzonego podczas wojny przez Serbów i zaczynam biec w stronę albańskiej wioski i wzgórz pokrytych wysuszoną trawą i krzakami. Serb łowiący coś w rzece tak brudnej, że nieliczne ryby nie mogą dostrzec przynęty obserwuje mnie bacznie. Tak samo jak albańskie dziecko pasące krowy po drugiej strony. To jest granica serbskiej enklawy i ktoś powiedział mi w żarcie, że pewnego dnia zastrzelą mnie, jeśli będę się ją przekraczał. Kiedyś to była linia na której ścierały się wojska serbskie i Armia Wyzwolenia Kosowa.

Mijam albańska wioskę i piaszczystą drogą biegnę wciąż pod górkę. Mijam zwaloną wieżę meczetu i truchtam dalej pośród niekończących się czarnych pól, zgliszczy niedawnego pożaru. Upał wysuszył uprawy i pola, przez co stały się podatne na ogień. Dlatego teraz rozciąga się tu pole czarnych kikutów drzew i krzewów. Powywracane słupy linii elektrycznej leżą zwęglone, a kable plątają się w poprzek drogi. Smród spalenizny z pewnością nie sprzyja budowaniu kondycji. Tak samo jak dym z elektrowni Kosova A i Kosova B.

Zatrzymuję się na pagórku obejrzeć panoramę kosowskiej prowincji. Przy idealnej i bezchmurnej pogodzie jestem w stanie spojrzeć prosto w słońce, gdyż smog pozbawia promienie słońca mocy. Elektrownie dzień i noc produkują tumany czarnego dymu. Nie stosuje się filtrów, gdyż powoduje to spadek wydajności. Nie żeby było tego prądu za wiele i tak. Podobno większość energii sprzedawana jest na lewo do Albanii. Zbulwersowani ludzie nie płacą. Dostają więc jeszcze mniej energii… i tak ciągnie się to bez końca. A to już osiem lat po wojnie. Może teraz coś się zmieni, kiedy chcąc zarejestrować auto, trzeba będzie się wykazać zapłaconym prądem.

Patrząc na ten wyeksploatowany krajobraz tęsknię mocno za czystymi wodami Gazivodowskiego Jeziora i dziką przyrodą gór Rugova. A dopiero co z stamtąd wróciłem. Było to tak…

C.D.N.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz