Epilog

Każdy blog powinien mieć jakieś zakończenie. Mój urywa się w grudniu, na moment przed śmiercią Asimy w Boże Narodzenie. To była dziewczyna, która szykowała mi posiłki. Zmarła przez zatrucie pokarmowe. Zakrztusiła się wymiocinami konkretnie mówiąc. W naszym świecie drobne problemy żołądkowe nie odbierają życia.

Blog ten i ogólnie moje dzienniki pomijają wiele i milczą w kilku istotnych kwestiach. Nie czas to nadrabiać. Ważne, że po zimie spędzonej w Plemetinie i długich wieczorach w Romskich chatach zacząłem tracić rozum. Mój ostatni zapis w dzienniku wygląda następująco:

„Cat, Cat, Cat poznaliśmy się, zamach bombowy, Ulcin, Rugova, Hitler, TO przed UNMIK (szantaż)

Powrót do Plemetiny;

Robienie napisu Plemetina, sami i jego organizacja, szukanie znaku- Sedat (Yogi), klucz, kamera, tripod, bateria, światło… Driton i przyniesienie usb- laptop;

Wcześniej komputery BSF i moja teoria, że to Romki je psują. Mój laptop;

Dom- buty: klapki znikają i wracają, adidasy w użyciu- dezodorant;

Czas deszczu: błoto, syf, dzieci nie dołażą, chociaż ja z Prishtiny i na nogach z Obilic idę;

Dach w domu przecieka, a potem sufit. Szczęśliwie tylko w jednym miejscu. Jeszcze bardziej, że to dokładnie nad klozetem, bo nie trzeba misek podkładać, a i woda się sama spłukuje. A może i w sumie to nie do końca szczęśliwie. Właśnie się przekonałem, bo byłem tam na dłuższych posiedzinach. Cóż. Następnym razem wezmę zwyczajnie parasolkę.”

Ostatni miesiąc zleciał mi okropnie szybko. Ciężko było mi opuścić Plemetinę. Ze sporą ilością ludzi bardzo się zżyłem. Wspólne wieczory przy świeczce łączą bardziej niż wypad do kina, czy oglądanie serialu w tv. Po Kosowie nigdy już nie powróciłem do oglądania telewizji. Przed moim wylotem, szef zabrał mnie do piekarni. Pozwolił mi wybrać dowolne ciastko i coś do picia. Wziąłem kawę i ciacho z bordowym lukrem. Podziękował mi za całą pracę i minione dziewięć miesięcy. Oto moja nagroda. Dziewięć długich miesięcy. Jedno ciasteczko. Uścisk dłoni. Nie potrzeba mi było więcej. Opuściłem Kosowo na kilka tygodni przed ogłoszeniem niepodległości.

Potem było już tylko gorzej. Rodzina Medo rozpoczęła szybki zjazd po równi pochyłej w dół, a z nimi cała wioska. Najpierw Di zaczęła chorować i wyjechała do San Francisco. Jakiś czas później słyszałem, że pracuje ze zwierzętami w Kambodży, czy gdzieś. Nowy wolontariusz wytrzymał w Plemetinie prawie tydzień, po czym uciekł do Holandii skąd przybył. Nie winię go. Driton ożenił się pod presją rodziny. Zawsze kochał Di, ale ona nie mogła zostać. Teraz mieszka z żoną w Graczanicy. Bez tych kluczowych osób: Di, Dritona i wolontariusza Plemetina została odcięta od pomocy. Nie ma więcej ubrań, darów, zabawek, centrum edukacyjne pada, dzieci nie mają szans na pomoc i wykształcenie. Zostają tylko długie wieczory przy świeczkach.

Kilka razy kontaktowałem się z Plemetiną, dzwoniłem do Medo, pisałem maile. Ostatnie informacje pozbierałem do kupy po przypadkowym spotkaniu z Kironem, Australijczykiem, który podobnie jak ja mieszkał kiedyś długi czas w Plemetinie. Spotkaliśmy się w Mongolii, gdzie ja pracowałem, a on przyjechał na krótki projekt dla dużej firmy. Wymieniliśmy się informacjami, a końcowy obraz nie był ani trochę krzepiący.

Po śmierci Asimy, Ersana została sama bez koleżanek. Djemal dostał kolejnego ataku psychozy. Podobno jest to dziwna odmiana katatonii nie zdiagnozowana przez współczesną psychiatrię. Djemal miał dokładnie taki sam atak, jaki miał wcześniej jego syn. Romowie nazywali to zwyczajnie opętaniem przez diabła. Medo stał się nad protekcjonalny w stosunku do swojej rodziny i Saida, co spowodowało, że odciął się od BSF i innych ludzi. Tak też wszyscy mieszkańcy wioski zrobili wielki krok w tył.

Prąd, Internet, czy jakiekolwiek zmiany omijają Plemetinę. Zatrzymana jakby w innym czasie, położona po środku dziwnych pól i łąk w Kosowie trwa w zawieszeniu czekając na coś lub kogoś. Jedyne co jest niesamowite w tym wszystkim, to dzieciaki. Zawsze żartowaliśmy, że muszą mieszkać na jakiś złożach uranu czy czegoś radioaktywnego, bo takich zwariowanych łobuzów w życiu nie widziałem. Im przecież obojętne jest jak wygląda świat dookoła i na jakich śmieciach wyrastają. One cieszą się ze swojego dzieciństwa, bo nie znają innego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz